Słońce w ostatnim tygodniu lutego wyjątkowo ogrzewało ziemię a ciepły powiew wiatru rozpieszczał twarze ludzi zmęczonych zimową szarością. W powietrzu unosił się lekko słodki zapach kwitnących już krokusów i narcyzów. Czyżby przedwczesne nadejście wiosny? A następny miesiąc niesie szczególną datę, 8 marca, która napisana w poziomie kojarzy się ze wszechświatem, potęgą i nieskończonością. Dokładnie takie są niektóre kobiety. Jedna z nich jest wspaniała pianistka – Anna Ciborowska – jako osoba twórcza odznacza się wrażliwością ponadprzeciętnej miary. Raczej nie jest skłonna, by stosować metody, które ułatwiają zajmowanie hierarchicznie wysokich stanowisk. Miałaby, bowiem skrupuły. Ponadto, sprawą zasadniczą w jej życiu jest urzeczywistnianie pewnych wartości – nie zaś sukces i kariera.
Ubiegłoroczny XIII Letni Festiwal Nowego Miasta w Warszawie był okazją do celebrowania pięknych chwil z Anią, podczas jej recitalu w Sali Prowincjonalnej Klasztoru Dominikanów przy ulicy Freta 10. Dzień był bardzo upalny, ale przestrzenna sala w gotyckim stylu z oknami umieszczonymi dość wysoko, dawała komfortowy chłód. W momencie pojawienia się Ani zapanowała kompletna cisza. Stanęła obok fortepianu a czerń jej sukni wtopiła się w naturalny koloryt instrumentu. Przywitała gości promiennym uśmiechem. Jej długie ciemne włosy, jasne oczy, szczupła sylwetka i alabastrowy kolor skory przypominały gracką boginie lub światowej sławy pieśniarkę Marie Callas. Zwinnym ruchem usiadła do fortepianu, opuściła głowę w skupieniu, zamykając oczy podnosiła ją powoli jednocześnie unosząc prawa rękę do góry poczym opuszczając dotknęła lekko klawiszy fortepianu. Do Sali wpadło z ulicy bladoróżowe światło wczesnego wieczoru. Niebo, zabarwione gdzieniegdzie resztka błękitu, objęło panowanie nad miastem. Oderwałam wzrok od okna i rozejrzałam się wokół siebie. Po podłodze przemykały podszyte zlotem refleksy, ściany płonęły ognista czerwienia a dźwięki Nokturnu B – dur wypełniły przestrzeń stając się powietrzem do oddychania. Poczułam zapach mojego polskiego domu, z którego wyjechałam 28 lat temu do Belgii, lecz zostawiłam w nim mój ślad, każdym krokiem, oddechem, każdym snem i wypowiadanym słowem.
Na koniec recitalu, jako niespodzianka, Ania wspólnie z mężem Cezarym Gadziną grającym na saksofonie, wykonali kilka improwizacji. Brawa i kolejne bisy nie pozwalały im zejść ze sceny.
To niezapomniane spotkanie z Anią zakończyło sie długa rozmowa, której fragmenty mam przyjemność przedstawić czytelnikom THE DESIGNER.
Margherita Villa – kiedy poczułaś, że być pianistką to właściwy kierunek dla Ciebie?
Anna Ciborowska – Bardzo wcześnie. Muzyka pochłonęła mnie od młodości. Wychowywałam się w średnim, co do rozmiarów mieście w północno-wschodniej Polsce- Łomży. Jako nastolatka uczęszczałam jeszcze jednocześnie do dwóch szkół- bardzo dobrego liceum ogólnokształcącego i szkoły muzycznej. Już wtedy jednak odmawiałam udziału w olimpiadach swoim nauczycielom oszczędzając swój czas dla muzyki. Pamiętam do dziś jeden koncert, na którym występowałam, jako solistka w koncercie Bacha ze szkolną orkiestrą. To był chyba ten moment decydujący. Pamiętam to cudowne uczucie porozumienia z publicznością, które wtedy pojawiło się szczególnie silnie. Sztuka to według mnie właśnie forma komunikacji, komunikacji międzyludzkiej, ale też naszej tęsknoty do absolutnego piękna i harmonii. Wierzę, że ten świat istnieje transcendentnie, ale też w pewien sposób w każdym z nas. Sztuka jest właśnie naszą ludzką próbą odkrywania cząsteczek tego absolutnego piękna w każdym z nas. Wiem, że brzmi to bardzo górnolotnie, ale większość z nas uczestnicząc w koncercie, wystawie, oglądając świetne przedstawienie teatralne lub film ulega temu uczuciu wychodzenia poza siebie, swoja materialność i związaną z nią niedoskonałość…
M.V. – Jak znalazłaś się w Belgii?
A.C. – Wciąż żartujemy ze moim mężem, ze nasz już prawie trzydziestoletni pobyt w Belgii jest miesiącem miodowym. Zaraz po studiach wyjechałam do USA gdzie chciałam dalej studiować. Udało mi się zdobyć częściowe stypendium na Nortwestern Univeristy w Evanston/Chicago. W tym czasie mój przyszły mąż przebywał w Polsce. Zresztą nawiasem mówiąc na początku mojego pobytu w USA spotkaliśmy się tam razem. Czarek właśnie kończył swój pobyt na południu USA, ale niestety ze względów wizowych nie mógł zostać. Rozstania w czasie młodości nie są łatwe dla związków (śmiech). W międzyczasie Czarek dostał propozycję stypendium ministerialnego w Belgii gdzie mogliśmy pojechać razem. Długo się nie wahaliśmy. Wróciłam do Polski, wzięliśmy ślub a tydzień później wyjechaliśmy do Belgii. Po roku stypendium, otworzyły się przed nami nowe możliwości w Belgii. Postanowiliśmy zostać, przynajmniej na krótko. To krótko trwa do dziś☺
M.V. – Czy fakt wykonywania zawodu muzyka przez Was oboje nie zakłócał harmonii atmosfery w prywatnym życiu? Czy rywalizowaliście ze sobą o popularność?
A.C. – Przede wszystkim chciałabym uściślić, że popularność dla mnie nigdy nie była celem. Sukces zawodowy owszem. Drugim elementem, który tu odgrywa bardzo ważną rolę jest fakt, że obydwoje jesteśmy bardzo rożni. Czarek jest typowym ekstrawertykiem, ja introwertyczką do bólu. Czarek reaguje natychmiast, ja, jako zodiakalny byk- po czasie, ale niemniej intensywnie. I to jest główna przyczyna braku harmonii, która pojawia się regularnie. Często mam wrażenie, że to właśnie ta różnorodność utrzymuje nasz związek. Jesteśmy świadomi, że każdy z nas wnosi zarówno w życie zawodowe, jak i prywatne cos innego i po prostu się uzupełniamy. Rzeczywiście nie jest łatwo, jeśli oba te nurty ciągle się splatają. Robimy prawie wszystko razem. Problemy profesjonalne- przy dzisiejszym tempie życia – jesteśmy czasami zmuszeni omawiać w sypialni. Jednocześnie jednak ucieczki od tej ciągłej symbiozy szukamy w naszych indywidualnych projektach.
M.V. – To znaczy, że oprócz wspólnych projektów z mężem, kreowała też swoja drogę, jako pianistka?
A.C. – Oczywiście. Nie lubię z niczego rezygnować. Różnorodność projektów, które realizuję ubogaca mnie, jako artystkę. Szukam zawsze jakiś ścieżek, które jeszcze nie są wydeptane. Nawet nasze wspólne projekty z Czarkiem są bardzo różne. To ja byłam pomysłodawczynią naszego Exprezz Duo- gdzie przekraczamy bariery gatunków muzycznych. Improwizujemy inspirując się muzyką klasyczną. Daje to niepowtarzalny kolaż barw muzycznych od typowo klasycznych po te bliższe jazzowi. Jako duet koncertowaliśmy pod wieloma szerokościami geograficznymi- w USA w renomowanym The Kennedy Center w Waszyngtonie, w Korei Południowej, ale i w Etiopii w Addis Abeba i oczywiście w wielu krajach Europy. Wracając do mojej indywidualnej drogi artystycznej- skoncentrowałam się na wykonywaniu muzyki komponowanej przez kobiety. Za jedno ze swoich największych osiągnięć uważam nagranie pierwszej płyty poświęconej w całości polskiej kompozytorce romantycznej Marii Szymanowskiej. Utworów do tej płyty szukałam wśród manuskryptów bibliotek. Warto jednak było. Na krążku jest parę utworów zarejestrowanych po raz pierwszy. To jest piękna muzyka, która zapowiada styl chopinowski. Młody Chopin słuchał w Warszawie koncertów Marii Szymanowskiej.
M.V. – Opowiedz proszę o Twoich sukcesach z Belgii. Czy jest takie wydarzenie, z którego najbardziej jesteś dumna?
A.C. – Trudno wybierać z życiorysu koncertującego muzyka sukcesy belgijskie i nie-belgijskie. Rzeczywiście jest jednak pewne wydarzenie, które mogę uznać za swój belgijski sukces. W roku 2015 flamandzkie ministerstwo kultury ogłosiło nabór ekspertów do oceniania projektów kulturalnych, które są selekcjonowane do współfinansowania ze środków ministerialnych. Moja kandydatura została przyjęta. Prawdziwy sukces przyszedł jednak trzy lata później, kiedy zostałam wybrana stałym członkiem komisji oceniającej a takich członków jest we wszystkich dziedzinach sztuki zaledwie kilkunastu. Uważam, że to duży znak zaufania. Te komisje wpływają bardzo silnie na kształt życia artystycznego we Flandrii a ja przecież nie jestem Belgijką z urodzenia.
M.V. – Dlaczego zdecydowałaś się na zorganizowanie Voice of Polonia i czy zechciałabyś podsumować te 3 edycje razem?
A.C. – Międzynarodowy Konkurs Piosenki Polskiej The Voice of Polonia to kolejny spory rozdział w moim życiu. Tak, jak mówiłam wcześniej lubię robić rzeczy bardzo różne. Jako artystka zauważyłam dużą ewolucję w tym, co dzieje się w kulturze obecnie. Nie jest to oczywiście odkrycie, mówi o tym wiele autorytetów. Kultura, aby nie pozostać w izolacji musi otwierać się na tak zwane projekty partycypacyjne, projekty, które w czynny sposób angażują artystów nieprofesjonalistów. To była idea, która przyświecała powstaniu The Voice of Polonia. W konkursie mogą brać udział wszyscy, którzy mieszkają poza Polską i lubią śpiewać. Jako zgłoszenie przysyłają dwie polskie piosenki w swoim wykonaniu. Czasami są to piosenki już istniejące, czasem ich własne kompozycje. Konkurs trafił idealnie w oczekiwania Polonusów. Dostajemy setki zgłoszeń, niektóre przychodzą nawet spoza z Europy, choć ewentualne koszty przyjazdu na finał uczestnicy pokrywają sami. The Voice of Polonia to święto polskiej piosenki. Wielkim komplementem było dla nas stwierdzenie Marka Piekarczyka, jurora w jednym z finałów konkursu. Przyznał, że musiał wyjechać z Polski, żeby usłyszeć tyle polskich piosenek na jednym koncercie. Ten konkurs miedzy innymi po to jest. Promuje polską piosenkę wśród Polonii, często tej urodzonej już poza granicami Polski.
M.V. – Zawód muzyka wymaga poświęcania ogromnej ilości czasu na codzienne granie a ty jesteś również mamą. Jak radziłaś sobie z pogodzeniem obowiązków?
A.C. – Z tego, co wcześniej opowiedziałam czytelnikom The Desinger jasno wynika, że jestem nie tylko pianistką i mamą, ale również organizatorem kulturalnym. Rzeczywiście nie jest łatwo łączyć te wszystkie funkcje. To mnie jednak ubogaca i każda z tych ról wprowadza coś nowego w moje życie. Na pewno brak czasu wpływa na fakt, że bardziej selektywnie i dokonuję wyborów, czemu chcę poświęcić swój czas. Doświadczenie łączenia roli mamy z życiem profesjonalnym zna prawdopodobnie wiele z czytelniczek tego wywiadu. Szczerze mówiąc najtrudniejszy czas mam w tej kwestii za sobą. Mam trójkę dzieci. Najstarsza Alexandra ma już intensywne własne życie zawodowe. Jej sukcesy dodają skrzydeł również mnie. Dwóch synów kończy szkołę średnią. Również mają dość sprecyzowane kierunki rozwoju i pasje, które ich pochłaniają. Moją rolą w tej chwili jest głównie wspieranie tych pasji.
M.V. – Wiem jak bardzo bliski sercu jest Ci temat promowania kobiet w zawodzie muzyka i chciałabym abyś powiedziała o ostatnim projekcie z tym związanym.
A.C. – Rzeczywiście. Wspomniałam już wcześniej fakt, od którego wszystko się zaczęło. Szukając ciekawego i rzadko nagrywanego repertuaru wpadłam na ślad Marii Szymanowskiej. Wgłębianie się w jej życiorys otworzyło mi oczy na fakt, jak trudna była rola kobiety artystki w XIX wieku. Fakt niby oczywisty, ale z rosnącym przerażeniem wciąż odkrywam ile ukrywa dramatów, niezrealizowanych możliwości, zapomnianych cennych utworów. To był impuls do powstania projektu „Musique est une femme”, który rozrósł się do projektu europejskiego współfinansowanego przez europejski program Kreatywna Europa. Byłam jego pomysłodawczynią i pełnię obecnie rolę jego managera. Pierwszym elementem projektu „Musique est une femme” był konkurs na krótką formę wideo, która byłaby związana z twórczością komponujących kobiet. Mogła promować sylwetkę jednej z nich, inspirować do wysłuchania jakiegoś konkretnego utworu albo ogólnie podejść do tematu stereotypów wokół zdolności twórczych kobiet. To jest temat morze. Jeśli się rozgadam, na pewno przekroczę ramy wywiadu. Zapraszam jednak czytelników do odwiedzenia kanału youtube projektu „composed by women” Fundacji TAK Temat Aktualny Kultura. Jest tam sporo z nadesłanych prac. Wkrótce będą też relacje z naszych koncertów, jeśli pandemia na to pozwoli. Jeśli nie, zamieścimy rejestrację utworów w wersji koncertowej bez udziału publiczności…
M.V. – Co myślisz o roli kobiety muzyka w obecnych czasach?
A.C. – W porównaniu z XIX wiekiem mamy dużo łatwiej (śmiech). Na szczęście, w tej chwili temat równego prawa kobiet we wszystkich dziedzinach jest traktowany bardzo poważnie. Podzielę się jednak spostrzeżeniem, które może zabrzmi dziwnie po tym wszystkim, co powiedziałam czytelnikom wcześniej. Nie jestem zwolenniczką parytetów w jakiejkolwiek dziedzinie. Są prawdopodobnie koniecznym krokiem na drodze do pokonywania nierówności. Sytuacja idealna według mnie to jednak taka gdzie dorobek konkretnej osoby i jej talent decydują o profesjonalnych możliwościach. Płeć ani żadne inne uwarunkowania nie powinny odgrywać tu jakiejkolwiek roli.
M.V. – Czy uważasz, że muzyka klasyczna ma racje bytu w obecnych czasach?
A.C. – Oczywiście. Gdybym tak nie uważała zmieniłabym zawód. Czuję jednak, że w świecie muzyki klasycznej wiele musi się zmienić. Stała się sztuką zbyt elitarną. To jest problem wielu organizatorów, którym trudno dotrzeć do szerokiej publiczności. Z kolei ci, którzy programują utwory atrakcyjne dla większej ilości słuchaczy podejrzewani są o swego rodzaju populizm artystyczny. Atrakcyjność muzyki klasycznej potwierdza popularność nowego gatunku tej muzyki New Age Classics. Gatunek ten nawiązuje do barw typowych dla muzyki klasycznej, ale jednocześnie daje słuchaczom to, czego dziś bardzo potrzebują – wyciszenie wewnętrzne i poczucie harmonii.
M.V. – Czy uczestniczenie w konkursach jest ważne dla młodych muzyków?
A.C. – Na pewno dla niektórych tak. Skorzystam jednak z okazji, żeby wyrazić swoją opinię o konkursach. Rozwój artystyczny nigdy nie podlega tym samym prawom. Są artyści, którzy dość wcześnie wypracowują swój indywidualny niepowtarzalny język artystyczny. Inni dochodzą do niego poprzez etapy. Proces ten wymaga wtedy czasu. Konkursy, które prawie zawsze narzucają ograniczenia wiekowe, zdecydowanie nie są dla tej drugiej grupy. Poza tym konkursy ze swej natury porównują parametry mierzalne. Siła sztuki leży w jej indywidualizmie, niepowtarzalności przekazu a to jest dużo bardziej subiektywne do oceny.
M.V. – Czy technika gry na fortepianie jest najważniejsza, aby wygrać konkurs?
A.C. – Technika jest właśnie jednym z tych parametrów, który stosunkowo łatwo porównać. Z tego powodu jest najczęściej decydującą w ocenach jury. Artystę kształtują jednak przede wszystkim jego spotkania z publicznością – koncerty. To one pozwalają rozwijać osobowość, uwalniać w sobie charyzmę, to, co docenia publiczność. Wygranie konkursu nie jest automatycznie biletem do rozwoju kariery.
M.V. – Gdzie najchętniej spędzasz wakacje i czas wolny, jeśli go masz? Wypoczywasz czynnie czy po prostu leniuchujesz i zapominasz o całym świecie?
A.C. – Wolnego czasu rzeczywiście mam jak na lekarstwo. Zbyt wiele rzeczy robię. Leniuchowanie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu prawie mi się nie zdarza. Chyba, żeby włączyć do tej kategorii czas, który spędzamy rodzinnie – spacery, siedzenie przy kominku, rozmowy na temat książek, filmów… Ten jednak uważam za bardzo ważny dla każdego z nas w rodzinie. Jeśli mam jakiś czas, nad którym nie wisi żaden „deadline” czy to w postaci terminu koncertu, czy jakiegoś projektu, zanurzam się w pracę nad jakimś nowym utworem. Luksus pracy artystycznej, który nie jest obciążony spieszeniem się, uważam za odpoczynek.
M.V. – Przeciwności w życiu pokonujesz w dystansem, czy angażujesz się emocjonalnie?
A.C. – Zdecydowanie z dystansem. Uważam, że dystans jest konieczny, żeby nie wyolbrzymiać problemów. Chociaż zaangażowanie emocjonalne według mnie wcale dystansu nie wyklucza. Gdy ocenię sytuację z dystansu, angażuję się w działanie w pełni, nie wykluczając emocji.
M.V. – Komponujesz?
A.C. – Tak, ale od niedawna. Jest to dziedzina, której chciałabym poświęcać coraz więcej czasu. Potrzeba komponowania pojawiła się u mnie stosunkowo niedawno. Potwierdza to opinię, o której mówiłam wcześniej. Rozwój osobowości artystycznej przebiega swoim indywidualnym rytmem. Skomponowałam m.in. muzykę do przedstawiania teatralnego dla dzieci, które było wystawiane we Flandrii. Było oparte na tłumaczeniu na język flamandzki autorstwa mojej przyjaciółki Jo Govaerts wiersza Juliana Tuwima “Pan Maluśkiewicz”. Czasami, ale zdarza mi się to rzadko, dołączam swoje kompozycje do programu własnych koncertów. Tak było na przykład na koncercie Musica Moderna w Łodzi. Mam sporo szkiców kompozycji. Czekają jednak na konkretne możliwość ich prezentacji.
M.V. – Gdzie szukasz natchnienia do pracy?
A.C. – Wszędzie. Właściwie to precyzując powinnam powiedzieć, że nie muszę szukać natchnienia. Mam ciągle więcej pomysłów niż czasu na ich realizację. Szukam, więc czasu. Jednocześnie staram się krytycznie podchodzić do swoich natchnień, żeby zająć się tymi, które są tego rzeczywiście warte.
M.V. – Twoja rada dla pianistów na trudne czasy podczas pandemii.
A.C. – Bardzo banalna. Robić swoje. Pianistom nigdy nie było łatwo. Przed pandemią trzeba się było wykazywać również sporą kreatywnością, żeby móc wykonywać nasz zawód. Pandemia ograniczyła koncerty na żywo, za to otworzyła szerzej możliwości przekazu cyfrowego. Publiczność jest na nie bardziej otwarta. Trzeba zostać sobą, szukać swojej drogi i mieć odwagę ją realizować.
M.V. – Co chciałabyś przekazać od siebie dla czytelników The Designer, aby było im łatwiej żyć w obecnych czasach?
A.C. – Myślę, że pojawiające się głosy o tym, że pandemia jest początkiem nowej ery w dziejach ludzkości są bardzo słuszne. Wiele elementów naszego życia już od dekady przenosiło się powoli w rzeczywistość wirtualną. Teraz – w czasach pandemii- to przeniesienie jest często koniecznością i jedyną drogą. W ocenie tego procesu nie należę ani do fatalistów, którzy boją się, że człowiek stanie się niewolnikiem świata wirtualnego. Nie jestem również wielką entuzjastką, bo rzeczywiście boję się trochę zagrożeń będących konsekwencjami tego zjawiska. Nie jest łatwo np. zachować umiejętność krytycznego myślenia będąc skonfrontowanym z ilością informacji dostępnych w sieci. Niemniej Internet to tylko narzędzie. Człowiek ostatecznie decyduje, w jaki sposób go używa. Wierzę, że wyrobimy w sobie zdolności, które pomogą nam oswoić Internet. Pandemia zamykając nam możliwość wielu zewnętrznych kontaktów socjalnych umożliwia nam silniejszą symbiozę w najbliższej rodzinie. To jest według mnie cenne. Uczymy się spędzać ze sobą więcej czasu niż zwykle, słuchać siebie nawzajem, otwierać na potrzeby najbliższych. Kolejnym pozytywnym zjawiskiem, które niosą obecne czasy jest znaczny wzrost spędzania czasu w formie aktywnej na świeżym powietrzu. Dużo więcej spacerujemy, biegamy. I to jest właśnie mój pomysł na pozytywne przetrwanie czasów pandemii. Dbajmy o siebie na płaszczyźnie psychicznej i fizycznej. Zajmijmy się rzeczami, które nas konsolidują wewnętrznie, dają nam równowagę i wewnętrzną radość.
M.V. – Dziękuję bardzo Aniu za czas i podzielenie się informacjami o sobie i ciekawymi spostrzeżeniami. Życzę ci realizacji kolejnych pomysłów, które spełnią twoje pragnienia rozwoju w różnych kierunkach. Optymistycznie powiem: do zobaczenia wkrótce na jakimś twoim koncercie lub recitalu.
– Na przestrzeni 2 wieków kobiety pokazały światu swoja moc i determinacje w dążeniu do osiągania celu w realizacji swoich projektów w spójności i harmonii. Są kreatorkami piękna, muzą dla mężczyzn w twórczości artystycznej, organizatorkami życia rodzinnego i westalkami ognia miłości. Projekt Ani: „Musique est une femme” ma wymowny tytuł, w tłumaczeniu na język polski znaczy : „Muzyka jest kobietą” a według znanego powiedzenia – muzyka łagodzi obyczaje a idąc dalej tym torem myślenia można powiedzieć : łagodność, piękno i harmonia dają pokój na świecie.
Na zakończenie, miłe słowa o Ani od Dyrektora Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia w Łomży, które przekazał mi w rozmowie telefonicznej:
Ania Ciborowska spędziła w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia, a później w świeżo utworzonej szkole II stopnia całą swoją muzyczną młodość. Jej nauczycielką fortepianu była Pani Zofia Jaśkowiec, która doprowadziła ją aż do dyplomu. Dyplom w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia Ania zdawała jednocześnie z egzaminami maturalnymi w Liceum Ogólnokształcącym.
I tu ujawnia się pierwsza ważna cecha Ani: była niezwykle pracowita. Talent posiada wiele osób, nie każdy jednak potrafi go wykorzystać. Nie każdy jest na tyle cierpliwy i pracowity, żeby przekuć go na sukces. Dla Ani nie było rzeczy niemożliwych. Po prostu pracowała. Więcej i ciężej, aż osiągała zamierzony cel. Nigdy nie miała, ale też nie chciała żadnej taryfy ulgowej z racji nauki w dwóch szkołach jednocześnie.
Na dodatek z jej twarzy nie znikał uśmiech. Zapamiętaliśmy ją, jako osobę zawsze uśmiechniętą, miłą życzliwą, koleżeńską i uczynną. Te cechy wpływają niejako z jej charakteru – nie była to wystudiowana poza. Może właśnie, dlatego z całego grona jej rówieśników Ania utkwiła w pamięci najbardziej i może, dlatego rówieśnicy wspominają ją z sympatią.
Nie będziemy tutaj mówić o udzielaniu się na audycjach i koncertach, gdyż jest to niejako wpisane w specyfikę nauki w szkole muzycznej.
Ania już po studiach w Akademii Muzycznej odwiedziła kilkukrotnie szkołę w Łomży, a zwłaszcza swoją nauczycielkę. Później koleje losu sprawiły, że kontakty się urwały. Pozostały jednak jednoznacznie miłe i pozytywne wspomnienia. Życzę dużo zdrowia. I proszę pozdrowić Anię od wszystkich z łomżyńskiej szkoły.–
Z uszanowaniem,
Mirosław Korona
– dla czytelników The Designer,
Margherita Villa
Bruksela – marzec 2021